Piąty dzień na Silk Way Rally przyniósł bardzo podobny scenariusz do poprzedniego etapu. Część motocyklistów i quadowców znów umykała przed wyprzedzającymi je ciężarówkami. W rywalizacji quadów Aleksander Maksimow odważnie ruszył do przodu, ale Rafał Sonik wytrzymał presję i utrzymując równe, mocne tempo wygrał kolejny odcinek specjalny.
Druga część maratonu zawsze wymaga od zawodników dużej ostrożności. Pojazdy, które zostały poddane tylko podstawowym czynnościom serwisowym są bardziej podatne na usterki. Yamaha Raptor Rafała Sonika spisała się jednak bez zarzutu. – Myślę, że po wymianie oleju i filtra powietrza oraz drobnym serwisie mógłbym jechać spokojnie kolejny dzień maratonu. To tylko pokazuje, jak dobrze mam przygotowany quad – powiedział lider Silk Way Rally, chwaląc swój zespół techniczny.
W drugiej części 337-kilometrowego oesu, wolniejsze motocykle i quady musiały znów ustępować drogi ciężarówkom i samochodom, wzniecającym tumany kurzu. – Po wczorajszym dniu byliśmy na to już lepiej przygotowani, ale dziś pojawiły się jeszcze dwa dodatkowe czynniki: mocne słońce i wiatr. Mam doświadczenie, zwłaszcza ze ścigania na Sardynii, że kiedy rośnie temperatura i wieje, to z jednej strony robi się przyjemniej, ale jednocześnie „wywiewa mózg z głowy” – relacjonował z uśmiechem zmęczony krakowianin. – To znaczy, że przestaje się trzeźwo myśleć i popełnia proste błędy. Dziś na przykład ruszyłem z kopyta po tankowaniu i dopiero po chwili zorientowałem się, że mam jeszcze 300m strefy ograniczonej prędkości. Prawdopodobnie dostanę karę, która zniweluje moją dzisiejszą przewagę nad Maksimowem, ale na szczęście mam jeszcze zapas z poprzednich dni.
Na mecie „SuperSonik” był mocno zgrzany. Po czterech godzinach jazdy pośród stepów usłanych licznymi głazami oraz kępami wysokich, zasypanych piaskiem krzewów, zawodnicy musieli poświęcić dłuższy czas by schłodzić organizmy. – Zaczyna się robić gorąco, a to dopiero przedsmak testu, który czeka nas za dwa dni na Gobi – mówił rajdowiec.
Na trasę piątego etapu nie mógł wyjechać Arkadiusz Lindner, którego quad, dzień wcześniej zabrała z trasy specjalna ciężarówka, ochrzczona przez rajdowców wdzięczną nazwą „trupiarka”. Samego zawodnika przetransportował na biwak śmigłowiec organizatora. Okazało się, że w tym pechu znalazła się także nutka szczęścia. – Zanim jeszcze zabrał mnie helikopter, organizator nadał komunikat, żebyśmy nie opuszczali ciężarówki do odwołania, ponieważ w pobliżu kręci się wataha wilków. Można więc powiedzieć, ze uśmiechnął się do mnie los – relacjonował Polak.
– Piąty etap musiałem odpuścić i przyjąć wielogodzinną karę. Musimy doprowadzić do porządku quad, zająć się kłopotliwymi felgami i niewyjaśnionym krztuszeniem się quada. Będziemy nad nim pracować jeszcze w Mandalgovi i stamtąd ruszymy w piątek na ostatni etap w Mongolii. Chcę wgryźć się jeszcze w piasek Gobi i dotrzeć do mety w Dunhuang – zapowiedział Lindner.
W stawce pozostają również dwaj polscy motocykliści. Adam Tomiczek i Maciej Giemza zajmują odpowiednio jedenaste i dwunaste miejsce w klasyfikacji zmagań.
Zapraszamy na: www.facebook.com/rafalsonikofficial/ oraz www.instagram.com/rafalsonik/