Puchar Świata 2014


Trzecia korona – Sonik dominator

 
Kolejny pełen przygód sezon startów w rajdach cross-country doprowadził Rafała Sonika do trzeciego w karierze Pucharu Świata. Na bezdrożach sześciu krajów Polak pokonał 230 km pustyni bez nawigacji, kierując się tylko nikłymi śladami rywali, zaplątał się w drut kolczasty, zderzył się z krową, odpalał quada na „pych” w górach Sardynii, przejechał 250 km Sahary bez kropli wody i wygrał prolog, a potem stanął na podium w klasyfikacji łącznej z motocyklistami. Słowem emocji nie brakowało.

W drodze po trofeum krakowianin wygrał 23 z 33 odcinków specjalnych, co dało mu najwyższe miejsce na podium w czterech rajdach: w Abu Zabi, Egipcie, Maroku i na Sardynii. W pozostałych dwóch startach był o włos za zwycięzcą. Co ciekawe po każdym oesie przyjeżdżał na metę w pierwszej trójce i tylko w jednym uzyskał siódmy czas. To był rajd, w którym zajął drugie miejsce i który dał mu też najwięcej satysfakcji…

Dos Sertoes – jeden z ulubionych w kalendarzu Rafała Sonika ponownie okazał się dla niego szczęśliwy. Już po raz trzeci kapitan Poland National Team zapewnił sobie zwycięstwo w cyklu Pucharu Świata FIM Cross-Country właśnie w Brazylii, na jedną rundę przed końcem sezonu. Maroko miało być już tylko treningiem przed Dakarem, ale okazało się przy okazji kolejnym spektakularnym zwycięstwem.

Obok Pucharu Świata Rafał Sonik mógł również cieszyć się z kilku innych osiągnięć. Został pierwszym quadowcem, który na swoim koncie ma „Koronę Rajdów FIM”, czyli zwycięstwo w każdym rajdzie w kalendarzu tego cyklu. Dokonał tego, zwyciężając po raz pierwszy w Abu Zabi oraz Egipcie. Co więcej został pierwszym quadowcem, który ukończył zawody rangi mistrzostw świata na podium w klasyfikacji łącznej z motocyklistami. Stało się to podczas Rajdu Faraonów, gdzie „SuperSonik” zdobył podwójne podium.

Wyróżnieniem, które wywołało największy uśmiech na twarzy Rafała Sonika była jednak nagroda dla najlepszego weterana w klasyfikacji łącznej quadowców i motocyklistów w Rajdzie Maroka.

Wśród seniorów, nie mam sobie równych

– śmiał się najlepszy quadowiec globu.

 

ABU ZABI

 
Abu Dhabi Desert Challenge to zaraz po Dakarze drugi na liście rajd, który od kilku lat pragnął wygrać Rafał Sonik. Niezwykle trudna rywalizacja na piaskach Zjednoczonych Emiratów Arabskich zalicza się do najbardziej prestiżowych w całym sezonie FIM i FIA. Start w 2014 okazał się dla Polaka szczęśliwy, bo po czterech latach prób osiągnął swój cel i zwyciężył.

Największą radość sprawia mi fakt, że znam już tę pustynię niemal tak dobrze, jak Pustynię Błędowską. Oczywiście mam do niej ogromny respekt i nie jestem takim kozakiem żeby wybierać się na nią bez takich urządzeń, jak sentinel, iritrack, czy GPS, ale nie mam już obaw, że mógłbym sobie na niej nie poradzić. To nie jest już desperacka jazda i kalkulowanie, czy się dojedzie, czy nie. To czysta przyjemność z przemierzania morza piasku

– mówił na mecie quadowiec.

Zwycięstwo kapitanowi Poland National Team nie przyszło jednak łatwo. Pierwszego dnia wraz z Jakub Przygońskim udzielał pierwszej pomocy ciężko rannemu motocykliście. Drugiego dnia śmigłowiec w jego obecności zabrał z trasy samego Przygońskiego. Kontuzja kręgosłupa wyeliminowała Polaka na cały sezon.

Rajd musiał jednak jechać dalej, a Sonik przewodził stawce czterokołowców od samego początku. Sam również nie uniknął kilku wywrotek, bo i teren z powodu opadów deszczu okazał się niezwykle wymagający.

Wydmy są teraz poustawiane bez żadnego porządku, a dodatkowo często są bardzo groźnie podcięte. Oznacza to, że za szczytem takiej wydmy jest kilkumetrowy, zupełnie niewidoczny uskok i dodatkowo wywiana dziura. Wszyscy musimy być niesamowicie ostrożni

– komentował po jednym z etapów.

Podczas tej edycji Abu Dhabi Desert Challenge po raz pierwszy doszło również do niezwykle spektakularnego startu wspólnego motocyklistów i quadowców. Choć dla kibiców było to bardzo atrakcyjne, Sonik wyraźnie odczuł również mankamenty takiego rozwiązania.

Na starcie najadłem się mnóstwo kurzu, a podobnie „odczucia” musiał mieć mój quad. Pył i piach dostały się do filtra powietrza i w efekcie silnik trzy razy nagle się zatrzymał. Za każdym razem przelatywałem przez kierownicę…

Wszystko zakończyło się jednak szczęśliwie, a Sonik wygrywając cztery z pięciu etapów zapewnił sobie pierwsze w karierze zwycięstwo w Abu Zabi. Był to wymarzony start sezonu, który przy okazji dostarczył również sporo przyjemności z jazdy w niezwykłym terenie.

Początkowo pustynia była groźna i podła. Potem co prawda nadal męcząca i wciąż powykręcana, ale dużo fajniejsza. Można było surfować po wydmach. Uwielbiam ten rajd

– podsumował Rafał Sonik.

 

KATAR

 
Dwa zwycięstwa odniesione w poprzednich latach w Sealine Cross-Country Rally sprawiły, że w tym roku Rafał Sonik przyjechał do Kataru, jako zdecydowany faworyt. Polak niesiony na skrzydłach zwycięstwa w Abu Zabi musiał jednak obejść się smakiem, bo na mecie minimalnie szybszy okazał się jego najgroźniejszy konkurent w walce o Puchar Świata, miejscowy quadowiec Mohamed Abu-Issa.

Rajd w Katarze jest bardzo specyficzny. Trasa wije się i przecina kilka razy te same miejsca w różnych kierunkach. Zawodnicy muszą wykazać się doskonałymi umiejętnościami nawigacji, bo nie trudno tu o stratę cennych minut. Co więcej na skalistej pustyni nie ma wielu możliwości by uciec rywalom, dlatego w lepszej sytuacji zawsze znajduje się ten, który rusza z drugiej lub trzeciej pozycji i odrabia stratę do prowadzącego stawkę.

Tak było w przypadku rywalizacji Rafała Sonika z Mohamedem Abu-Issą. W pierwszym etapie Polak dogonił Katarczyka i objął prowadzenie. Drugiego dnia miejscowy rajdowiec zrewanżował się tym samym. Tak by pewnie było do końca, co w ostatecznym rozrachunku dałoby zwycięstwo krakowianinowi, gdyby nie jedno niefortunne zdarzenie…

Ścigam się już 15 lat i pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło. Byłem już w życiu w tęgich błotach, piaskach, śniegach i chyba nie ma warunków i rodzaju podłoża, po którym nie jeździłem. W poniedziałek, zupełnie niewyobrażalnym przypadkiem wiatr porwał moją kartę drogową. Dostałem za to pięć minut kary, co nie wydaje się być tragedią w perspektywie długodystansowego rajdu. Niestety tutaj nie łatwo „urwać się” rywalom. Dziś obaj z Mohamedem próbowaliśmy sobie uciekać, ale ostatecznie znów równocześnie wjechaliśmy na metę

– relacjonował sytuację Sonik.

To zdarzenie sprawiło, że Polak bardzo chciał odrobić straty i dwukrotnie zgubił się na trasie, tracąc do Abu-Issy kolejne pół godziny. Ta strata była już nie do odrobienia i to właśnie Katarczyk, po raz pierwszy wygrał rajd w swoim ojczystym kraju. Sonik pozostał jednak liderem Pucharu Świata i wiedział, że musi odbudować przewagę w kolejnej rundzie Pucharu Świata – Rajdzie Egiptu.

 

SARDYNIA

 
Drugie z rzędu zwycięstwo w Sardegna Rally pokazało, że nigdy nie można się poddawać i należy walczyć o swoje racje. Rafał Sonik odwrócił losy rajdu, odwołując się od kary i odzyskując prowadzenie na które zapracował. Nie oddał zwycięstwa swojemu największemu rywalowi Mohamedowi Abu-Issie i zrobił ogromy krok w kierunku wywalczenia trzeciego Pucharu Świata.

Rajd Sardynii zaczął się bardzo niecodziennie bo od… remisu. Na prologu Rafał Sonik i Sebastian Souday pokonali krótki super oes z identycznym czasem i ex aeuqo zajęli pierwsze miejsce. Pierwszy dzień prawdziwej walki miał przynieść Polakowi prowadzenie, ale niestety zamiast tego przeżył on „spełniony koszmar”.

Sprawcą awarii była elektryka i elektronika. Straciłem ładowanie, a więc światła, przewijarkę od roadbooka, a co najgorsze – starter. Kiedy klinowałem się w skałach, silnik gasł i musiałem sam obracać quada przodem do dołu, staczać go, wskakiwać i odpalać na tzw. „pych”. Często trzeba było potem dłuższy czas szukać miejsca do zawrócenia. Pchałem, ciągnąłem, przestawiałem. Kiedy ruszałem, to wskazówka temperatury silnika wędrowała od razu w górę i robiło się nerwowo. Potem okazało się, że miałem tylko tyle prądu, żeby pojawiła się iskra w cylindrze

– mówił na mecie.

Mimo tak poważnych problemów kapitan Poland National Team stracił do pierwszego Mohameda Abu-Issy tylko nieco ponad trzy minuty.

Całe szczęście, że stało się to na pierwszym etapie, bo byłem jeszcze świeży i pełen sił. Gdyby to było później, niewykluczone, że padłbym gdzieś w cieniu i zakończył rywalizację. Byłem potwornie zmęczony. Póki miałem wodę, to się nią oblewałem. Potem skończył mi się nawet płyn w camelbaku. Dobrze, że wcześniej się nawodniłem, bo język przyklejał mi się do podniebienia, a w zębach chrzęścił kurz. To był po prostu koszmar, było tragicznie. Makabra! Dawno nie byłem tak skonany. Mam dość…

– komentował potem.

Od tego momentu Sonik walczył o powrót do gry. Nie pomogła mu kara nałożona przez sędziów, ani zaplątanie się w kłąb drutu kolczastego. Na całe szczęście po złożeniu protestu, sędziowie rozpatrzyli odwołanie krakowianina i oddali mu niesłusznie naliczone minuty. To pozwoliło mu wystartować do ostatniego etapu z pozycji lidera i wywalczyć trzecie zwycięstwo w sezonie.

Początkowo chciało mi się płakać, ale powiedziałem sobie, że jeśli jestem na samym końcu, to może być już tylko lepiej. Na każdym odcinku walczyłem o kolejne minuty i w końcu szczęście do mnie wróciło. Wygrałem Rajd Sardynii. Jestem bardzo szczęśliwy! To jest dowód na to, że w życiu nigdy nie należy się poddawać. Nawet jeśli coś wygląda beznadziejnie, może skończyć się dobrze. Trzeba tylko determinacji, konsekwencji i walki

– podsumował rajdowiec.

 

EGIPT

 
Himalaiści zdobywają Koronę Ziemi, rajdowcy mogą zdobyć nieoficjalną „Koronę Rajdów Pucharu Świata”. Do tego osiągnięcia Rafałowi Sonikowi brakowało tylko zwycięstwa w Rajdzie Faraonów. Sahara okazała się przychylna, bo quadowiec nie tylko wygrał w cuglach swoją klasę, ale również zajął trzecie miejsce w klasyfikacji łącznej z motocyklistami.

Już prolog zmagań w miejscowości Al-Dżuna na wybrzeżu Morza Czerwonego pokazał na co stać Rafała Sonika. Polski quadowiec na krótkim odcinku wygrał nawet z najszybszym motocyklistą. Potem na kolejnych etapach już tylko udowadniał swoje możliwości w starciu ze znacznie szybszymi jednośladami by ostatecznie zdobyć podwójne podium.

Ponownie jednak radość na mecie została okupiona ciężką walką z trudnościami wszelkiej maści. Najbardziej dramatyczny okazał się drugi etap zmagań. – Po około 100 km odcinka specjalnego straciłem niemal wszystkie urządzenia nawigacyjne: GPS, Sentinel i Speedocup. Został mi tylko metromierz i roadbook. Chyba po raz pierwszy jadąc przez pustynię byłem tak przerażony i zdenerwowany. Wokół nie było żadnych punktów odniesienia, a z nieba lał się żar. Nie wiedziałem gdzie jestem, ani dokąd jadę. Niczego ani nikogo nie było widać – opowiadał Sonik, który ostatecznie pokonał 230 km oesu dzięki śladom na piasku i pomocy napotkanego motocyklisty.

Jak się okazało jazda na Saharze może dostarczać nie tylko adrenaliny, ale również niezapomnianych wrażeń. – To było coś niebywałego: łagodne wydmy i malownicze piaskowe fale aż po horyzont. Bezkresne przestrzenie i tylko dwa ślady poprzedzających mnie motocykli. To chyba najpiękniejszy fragment Sahary w jakim kiedykolwiek byłem. Co więcej odpoczywamy na biwaku nieopodal oazy, przy której od wieków zatrzymywały się karawany. Tu jednak gdzie jesteśmy my, mamy piasek, skały, wiatr i piekielny upał. Nic przyjemnego – mówił po jednym z etapów krakowianin.

Na mecie, która tradycyjnie została zlokalizowana pod piramidami nie brakowało powodów do radości. – Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek quad był tak wysoko w łącznej klasyfikacji rajdu FIM – mówił „SuperSonik” po tym jak odebrał nagrody za pierwsze miejsce wśród quadowców i trzecie wśród motocyklistów. Kolejne 20 „oczek” umocniło go na pozycji lidera Pucharu Świata przed zbliżającym się Rajdem Sardynii.

 

BRAZYLIA

 
Rafał Sonik przyjechał do Brazylii z zamiarem powtórzenia wyniku z 2010 roku, kiedy ku zaskoczeniu wszystkich uczestników wygrał rywalizację jako pierwszy Europejczyk w historii. Do szczęścia zabrakło naprawdę niewiele. Wyrównaną walkę z miejscowym „wyjadaczem” Robertem Nahasem zakończył ostatecznie na drugim miejscu, ale zapewnił sobie tym samym trzeci w karierze Puchar Świata – po raz kolejny właśnie podczas Dos Sertoes.

Kapitan Poland National Team rozpoczął zmagania w najlepszy możliwy sposób, wygrywając pierwszy etap. Quadowiec od początku miał problemy z wibrującymi kołami, które miały utrzymać się aż do końca zmagań. Mimo tej niegroźnej, ale uciążliwej awarii oraz przyjęcia taktyki bezpiecznej jazdy od razu objął prowadzenie. Niestety drugiego dnia z powodu nieścisłości w roadbooku popełnił błąd nawigacyjny i ze stratą ponad sześciu minut do lidera wylądował na 7. miejscu.

– Trzeba ten dzień przyjąć na klatę i walczyć dalej. Nie mam zamiaru odpuścić. Będę „cisnąć” do samego końca – zapowiedział Sonik i rzeczywiście nie rzucił słów na wiatr. W kolejnych dniach zajmował już miejsca w pierwszej trójce i „wykręcił” najlepszy czas w dwóch ostatnich dniach. To pozwoliło mu dowieźć do mety doskonałe drugie miejsce, które oznaczało również zdobycie trzeciego Pucharu Świata.

W drodze do tego osiągnięcia nie brakowało jednak przygód. – Jest wąsko, kręto i czeka na nas mnóstwo różnych pułapek: kamienie, głazy, korzenie, powalone drzewa, luźne gałęzie, krowie odchody, wszystkie możliwe rodzaje rowów, sucha trawa… Właściwie jest tu chyba wszystko poza piaskiem – opisywał krakowianin, który przeżył również dość niebezpieczne spotkanie trzeciego stopnia…

– W bardzo szybkim prawym łuku, na drogę ze skarpy wyskoczyła krowa i uderzyła mnie bokiem. Odbiliśmy się od siebie i prawie wypadłem z trasy. Jechałem około 90 km na godzinę, więc całe szczęście, że nie wybiegła na środek drogi, tylko lekko skręciła. Mam bardzo złe kojarzenia, bo w podobnej sytuacji na Dakarze zginął mój kolega, więc długo po tym zdarzeniu nie mogłem się pozbierać. Od tego momentu jechałem już bardzo ostrożnie – komentował.

Ciężko wypracowane, drugie miejsce cieszyło Sonika, ale jak w przypadku każdego sportowca nie mogło być satysfakcjonujące. Rajdowiec zapowiedział powrót na Dos Sertoes i walkę o pierwsze miejsce w kolejnym sezonie.

 

MAROKO

 
Już drugi rok z rzędu w OiLibya Rally nie było mocnych na Rafała Sonika. Polak wygrał wszystkie sześć etapów zmagań i kilka razy uplasował się w czołówce w klasyfikacji łącznej z motocyklistami. Na Saharze potwierdził, że jest obecnie jednym z najlepszych quadowców globu i na zbliżającym się Dakarze ponownie stanowić będzie wymagającą konkurencję dla miejscowych zawodników.

O tym, jaką przyjemność z rywalizacji w Rajdzie Maroka czerpał Rafał Sonik, najlepiej powie on sam: – Wyprzedzałem przy wejściu w zakręt i na wyjściu, na podjeździe i zjeździe, na wydmach i w wąskich kanionach. Dziś miałem wielką frajdę z mijania motocyklistów, choć były to trudne i wymagające manewry. Większość z nich była wyraźnie zdziwiona faktem, że quad przejeżdża obok nich, jak dobrze rozpędzony ekspres. Mogę też być zadowolony, bo na starcie stało przede mną 60 motocyklistów, a w klasyfikacji łącznej przyjechałem z nimi jako 18. zawodnik.

W ostatnich dwóch dniach Sonik dwukrotnie uplasował się na 15. miejscu w rywalizacji z motocyklistami i takie też miejsce zajął w klasyfikacji łącznej rajdu. OiLibya Rally to nie była jednak tylko próba ścigania się z jednośladami, ale również przeddakarowy sprawdzian. Momentami bardzo ryzykowny.

– Kiedy wystartowałem i po kilku kilometrach chciałem pociągnąć pierwszy łyk z camel baka, okazało się, że jest to niemożliwe. Stanąłem na chwilę i poprawiłem przewód, który puszczony był wokół ramienia, a nie ponad nim. To jednak nie pomogło. Postanowiłem więc jechać dalej i sprawdzić, czy na takim dystansie zacznę się odwadniać, szczególnie, że dużo piłem rano i w wieczór poprzedzający oes. Najpierw w dziwny sposób zaczęły boleć mięśnie. Potem trochę mieszało mi się w głowie, więc nie sądzę, żeby przy tej temperaturze na Saharze dało się dojechać dużo dalej niż 250 km, które udało mi się pokonać – mówił o swoim eksperymencie quadowiec.

Na mecie nie brakowało radości ze zwycięstwa, ale i doświadczenia, które „SuperSonik” zdobył w kolejnym sezonie startów. – To był fantastyczny rajd i jestem z niego bardzo zadowolony. Popełniam coraz mniej błędów i mam coraz więcej radości z jazdy. Co więcej pukam do pierwszej „piętnastki”, a może nawet „dziesiątki” motocyklowej. Dla quada to jest granica, o której przekroczeniu nigdy nawet nie marzyłem, a tutaj okazuje się, że jest to możliwe. Oczywiście nigdy nie wygram z najlepszymi, ale rywalizacja z nimi na dobrym poziomie daje mi wielką frajdę – podsumował.