Ostatni dzień przed startem 36. edycji Rajdu Dakar większości zawodników upłynął dość leniwie. Obowiązkowymi punktami była tylko niemal dwugodzinna odprawa oraz popołudniowy przejazd przez oficjalną rampę startową. Rafał Sonik te ostatnie wolne chwile poświęcił na analizę trasy i od razu zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo, jakie grozi quadowcom i motocyklistom na pierwszym etapie.
W przeszłości kapitan Poland National Team jeśli nie kończył rajdu, wypadał z niego na pierwszym etapie, dlatego zawsze na początku stara się zachować ostrożność. Tym razem nie będzie to łatwe. – W tej edycji nie ma prologu, więc pierwszy etap trzeba potraktować jako kwalifikację. Na kolejnym będzie już sporo prostych, gdzie szybsi zawodnicy będą mieli okazję zbudować przewagę. Nie będę chciał za wszelką cenę wygrać, bo rywalizacja rozstrzygnie się na najdłuższych odcinkach specjalnych, ale moim celem jest jechać w ścisłej czołówce. Niestety kompletnie nie mogę zrozumieć koncepcji organizatorów, którzy na trasę opisaną jako „wąska” wypuszczają najpierw motocyklistów, a następnie quadowców. Oznacza to, że najszybsi z nas, czterokołowców muszą wyprzedzać w kurzu i na wąskiej drodze, by nie tracić cennych sekund. Tymczasem najsłabsi z motocyklistów często wywracają się w ślepych zakrętach. Taki układ stwarza skrajne niebezpieczeństwo i dla nas i dla nich – mówił nieco zdenerwowany Sonik.
Krakowianin mimo chwilowego wzburzenia, przyznaje jednak, że w ostatnich godzinach poprzedzających start jest wyjątkowo spokojny. – Muszę pochwalić organizatorów, że wyciągnęli naukę z doświadczeń ostatnich lat i znacznie usprawnili odbiory administracyjne. To co zwykle zajmowało nam osiem godzin, tym razem zajęło pięć. Było to bardzo miłe zaskoczenie. W całym polskim obozie panują dobre nastroje. Spotkałem się dziś niemal ze wszystkimi kolegami z Poland National Team i wszyscy są w doskonałych humorach. Jesteśmy uśmiechnięci, przygotowani, skoncentrowani i mocni!
W niedzielę Rafał Sonik wystartuje na trasę o 9:45 polskiego czasu. Do pokonania będzie mieć w sumie 629 km (odcinek specjalny 180 km i dojazdówka 449 km) z Rosario do San Luis. – Dylematów jest coraz mniej. Zespół jest bardzo zgrany i każdy indywidualnie się rozwija. Nie muszę się już myśleć o wielu organizacyjnych sprawach. Mogę za to przeznaczyć więcej godzin na sen, a to będzie miało fundamentalne znaczenie – zakończył dwukrotny zdobywca dakarowego podium.