Na Sardynii zawsze było ciężko, ale dziś przeżyłem koszmar. Przejechałem tu mnóstwo trudnych etapów, więc teren nie mógł mnie zaskoczyć. Jechałem dziś jednak na tykającej bombie i czekałem tylko kiedy wybuchnie – mówił Rafał Sonik, który pierwszego dnia rywalizacji w czwartej rundzie Pucharu Świata FIM walczył z awarią elektryki i elektroniki, a mimo to stracił do lidera jedynie 27 minut i w klasyfikacji rajdu zajmuje trzecią lokatę.
Tykającą bombą niemal dosłownie był w niedzielę silnik, który według wskaźników nagrzewał się do temperatury 130 stopni, podczas gdy przy 118 istnieje już niebezpieczeństwo wybuchu. – Sprawcą tej awarii była elektryka i elektronika. Straciłem ładowanie, a więc światła, przewijarkę od roadbooka, a co najgorsze – starter. Kiedy klinowałem się w skałach, silnik gasł i musiałem sam obracać quada przodem do dołu, staczać go, wskakiwać i odpalać na tzw. „pych”. Często trzeba było potem dłuższy czas szukać miejsca do zawrócenia. Pchałem, ciągnąłem, przestawiałem. Kiedy ruszałem, to wskazówka temperatury silnika wędrowała od razu w górę i robiło się nerwowo. Potem okazało się, że miałem tylko tyle prądu, żeby pojawiła się iskra w cylindrze – relacjonował krakowianin.
Ciężka praca siłowa przy reanimowaniu quada kosztowała Sonika mnóstwo sił. – Podczas manewrów z wypychaniem, żeby kompletnie się nie zagotować musiałem zdejmować kask i gogle. Wyjeżdżałem na szczyt, zostawiałem silnik na wolnych obrotach, schodziłem po mój kask i znów drapałem się na górę. Myślałem, że wyzionę dziś ducha – komentował.
– Całe szczęście, że stało się to na pierwszym etapie, bo byłem jeszcze świeży i pełen sił. Gdyby to było później, niewykluczone, że padłbym gdzieś w cieniu i zakończył rywalizację. Byłem potwornie zmęczony. Póki miałem wodę, to się nią oblewałem. Potem skończył mi się nawet płyn w camelbaku. Całe szczęście, że wcześniej się nawodniłem, bo język przyklejał mi się do podniebienia, a w zębach chrzęścił kurz. To był po prostu koszmar, było tragicznie. Makabra! Dawno nie byłem tak skonany. Mam dość… – mówił wycieńczony zawodnik.
Patrząc na okoliczności, strata Polaka do rywali jest naprawdę niewielka. – Nie wiem, czy prowadząca dwójka zwolniła w drugiej części oesu, ale byłem przekonany, że jestem co najmniej godzinę w plecy.
– Jeżeli zapytać jakiegokolwiek rajdowca, bez względu na pojazd, którym jeździ, jaki koszmar mu się śni po nocach, to każdy na pewno odpowie: awaria elektryki i elektroniki. Nie ma większego draństwa, bo na odcinku specjalnym nic nie można na to poradzić. Przecież właśnie z tego powodu Jarek Kazberuk musiał wycofać się z Dakaru po zaledwie dwóch dniach rywalizacji. Dziś dla mnie również spełnił się koszmar rajdowca – mam nadzieję, że limit pecha został już wyczerpany. Wymieniamy silnik i cały układ elektryczny, ale wciąż nie możemy być pewni, że to rozwiąże problem. W poniedziałek czeka nas test w bojowych warunkach… – zakończył.
Wyniki 1. etapu:
1. Mohamed Abu-Issa (QAT) 3:00.54
2. Sebastien Souday + 3.36
3. Rafał Sonik (POL) + 27.04