Puchar Świata 2013 – „one-man show” Rafała Sonika
Sześć rund Pucharu Świata FIM na czterech różnych kontynentach. Pustynny piach, skały, ostre kamienie, wysokie góry, błoto, pampa, morza sardyńskich traw, wszędobylski fesz fesz i podmokłe tereny Brazylii na pograniczu amazońskiej puszczy. Te wszystkie rodzaje terenu i jeszcze wiele innych niespodzianek musieli pokonać motocykliści i quadowcy, którzy stanęli do walki o zwycięstwo w sezonie 2013. Rywalizację czterokołowców zdominował Rafał Sonik, który czterokrotnie stawał na najwyższym stopniu podium i okazał się po prostu bezkonkurencyjny.
Kiedy kapitan Poland National Team na starcie sezonu wywalczył w Abu Zabi trzecią lokatę był zadowolony i spokojny. W Emiratach jeszcze nigdy nie udało mu się wygrać, ponieważ ta runda ma bardzo mocną obstawę lokalnych kierowców, którzy pustynię znają jak własną kieszeń. Przebicie się do pierwszej trójki było więc wielkim sukcesem i zwiastowało udany sezon.
Swoją doskonałą formę Sonik potwierdził w kolejnych startach. Drugi rok z rzędu był bezkonkurencyjny w Katarze, gdzie niezwykle cenną umiejętnością jak zawsze okazała się bezbłędna nawigacja. Niespełna dwa miesiące później po raz pierwszy w karierze wygrał Rajd Sardynii, by następnie triumfować w argentyńskim Desafio Ruta 40. Ta runda wiodła ścieżkami „wydeptanymi” już przez pięć edycji Rajdu Dakar i krakowianin doskonale wiedział co go czeka. Największym wyzwaniem była walka z całą armią miejscowych quadowców, z której Polak ponownie wyszedł zwycięsko.
Puchar Świata rajdowiec zapewnił sobie w Brazylii, gdzie uplasował się na czwartej pozycji. Początkowo Sonik szedł jak burza, zostawiając rywali za plecami nawet wtedy, kiedy niemal 200 km musiał pokonać na kapciu. Niestety poważna awaria półośki i spora strata czasowa wyeliminowała Polaka z walki o końcowe zwycięstwo, jednak wywalczone za czwarte miejsce punkty okazały się wystarczające, by zapewnić sobie zwycięstwo w cyklu na rundę przed jego zakończeniem.
Ostatni etap walki przypadł na bezdroża Maroka, ponieważ ze względu na niestabilną sytuację polityczną musiał zostać odwołany Rajd Faraonów w Egipcie. Jadąc w komfortowej sytuacji i traktując start jako przygotowanie do Dakaru, „SuperSonik” zdominował rywalizację i ponownie okazał się najlepszy, mocnym akcentem przypieczętowując swój sukces.
– Jest cudnie! Wszystko o czym można było marzyć, po co się trenowało, o co się zabiegało, cała organizacja, logistyka, a potem walka na trasach kolejnych rajdów teraz znalazły swoją metę – mówił szczęśliwy Sonik chwilę po tym, jak z hukiem otworzył szampana na mecie marokańskiego rajdu.
Abu Dhabi Desert Challenge tradycyjnie już otworzył sezon rywalizacji o Rajdowy Puchar Świata FIM. Tym razem zmagania rozpoczęły się jednak od… falstartu. Potężna burza piaskowa nie pozwoliła wyjechać kierowcom na trasę pierwszego etapu i walka rozgorzała dopiero na drugim odcinku specjalnym. Rafał Sonik od początku przyjął taktykę rozważnej, ale dynamicznej jazdy, która miała dać mu miejsce w czołówce.
– Moja meta będzie w Egipcie. Nie jest dla mnie ważne zwyciężanie kolejnych rajdów, ale zdobycie Pucharu Świata. To jest cel nadrzędny – mówił jeszcze przed startem krakowski quadowiec. Tak było w rzeczywistości, bo kapitan Poland National Team jechał spokojnie i pewnie, ale ustępował pola tylko takim „lisom pustyni”, jak Sebastian Husseini, czy Mohammed Abu-Issa.
Ostatecznie, po kilku dniach trudnego nawigowania na pustyni, problemach z odwodnieniem oraz „czkającym” quadem, który reagował na zatykający się filtr powietrza, Sonik dotarł do mety rajdu na doskonałej trzeciej pozycji, w otoczeniu samych lokalnych zawodników. Był to bardzo obiecujący start sezonu i zapowiedź wielkich emocji na kolejnych etapach.
Mimo bliskości geograficznej Sealine Cross Country Rally w Katarze prowadzi przez zupełnie inne tereny niż rajd w sąsiednich Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Tutaj krajobraz jest bardziej księżycowy, a skalista pustynia pełna jest drobnych kamieni i wielkich głazów, których ostre krawędzie tną opony nieuważnych kierowców. Rafał Sonik, podobnie jak w 2012 roku spisał się w drugiej rundzie pucharu świata na medal, ponownie pewnie wygrywając rywalizację.
Rajd Kataru znany jest z tego, że w bezwzględny sposób weryfikuje umiejętności kierowców w nawigowania po nieznanym terenie. Rafał Sonik wielokrotnie podkreślał, że najwięcej stracić mogą ci, którzy będą próbowali jechać za szybko. Dobra i niemal bezbłędna jazda polskiego rajdowca działała na miejscowych jak płachta na byka. Dociskali pedał gazu i… błądzili.
Najtrudniejszy okazał się trzeci etap, na którym kłopoty z odnalezieniem właściwej drogi w gąszczu śladów i tumanach kurzu mieli praktycznie wszyscy zawodnicy. – To było coś niesamowitego. Każdy jeździł w innym kierunku. Wszyscy błądziliśmy – mówił kapitan Poland National Team, który szybko poradził sobie z problemami i z dużą przewagą wygrał cały rajd, podkreślając swoje aspiracje na sezon 2013.
Na Sardynia Rally Race Rafał Sonik przyjechał jako jeden z faworytów. W poprzednich latach dwukrotnie był bliski wygranej na włoskiej wyspie, ale za każdym razem brakowało mu kilku minut do osiągnięcia sukcesu. Tym razem sprawdziło się powiedzenie „do trzech razy sztuka”, bo kapitan Poland National Team był bezkonkurencyjny i umocnił się na prowadzeniu w klasyfikacji pucharu świata.
Pięć dni rywalizacji przyniosło wiele emocji i niesamowitych zwrotów akcji. Krakowianin po wygraniu prologu musiał zmagać się z deszczem, błotem oraz mgłą, a to wszystko bez gogli, które zabrudzone i zaparowane przeszkadzały mu w skutecznej nawigacji. Trudnym obowiązkiem lidera wyścigu jest wytyczanie szlaku, więc w kolejnych dniach quad „SuperSonika” zamienił się w kosiarkę, przedzierającą się przez bujne trawy i krzewy porastające bezdroża wyspy.
Jakby tego było mało, na jednym z zakrętów, Sonik wyskoczył z trasy prosto do lasu. Znalazł się trzy metry poniżej drogi i musiał czekać na kolejnego zawodnika, który mógł wyciągnąć go z powrotem na trasę. Sportowa złość nie opuszczała go już do mety, pozwalając na uważną, ale agresywną jazdę i końcowy triumf. – Widać, że efekt dają ciężkie treningi. Przyjeżdżam tu od wielu lat i stale poprawiam swoje umiejętności jazdy w tym terenie. Teraz godziny i dni spędzone w ostępach tej dzikiej wyspy dały efekt w postaci pewnego zwycięstwa z przewagą ponad 40 minut na mecie – podsumował zwycięzca.
Desafio Ruta 40 to kultowy rajd, którego trasa na wielu odcinkach pokrywa się z Dakarem. – Kto go nie przejechał, nie jest prawdziwym offroadowcem – mówił przed startem Rafał Sonik, który doskonale spisał się w trudnych warunkach południowoamerykańskiej zimy, zajmując trzecie miejsce w rywalizacji i pierwsze wśród zawodników zbierających punkty w pucharze świata.
Do rywalizacji w Argentynie zgłosiło się 38 quadowców, z których aż 30 było reprezentantami gospodarzy. Walka ze znającymi teren miejscowymi zawsze stanowi ogromne wyzwanie. Sonik, podobnie jak pozostali zawodnicy musieli jednak ostudzić swój zapał do ścigania, bo na początek dała o sobie znać zima. Trudne warunki pogodowe poskutkowały odwołaniem pierwszego etapu.
Od drugiego dnia rywalizacji rozgorzała walka. – Momentami czuję się trochę jak Ali-Baba i czterdziestu rozbójników, choć w tym przypadku jest ich trzydziestu – śmiał się lider pucharu świata, który walczył na trasie nie tylko z konkurentami, ale również przejmującym zimnem. Krok po kroku kapitan Poland National Team umacniał swoją pozycję w czołówce. Odczarował nawet etap prowadzący przez Fiambalę – teren, który podczas Dakaru zawsze oznaczał dla niego problemy techniczne.
Na metę Rafał Sonik dotarł ze świetnym, trzecim czasem. Zajął również pierwsze miejsce w klasyfikacji kierowców startujących w cyklu Pucharu Świata FIM, a to pozwoliło mu powiększyć przewagę nad drugim Mohammedem Abu-Issą do 27 punktów. Tym samym znalazł się na uprzywilejowanej pozycji przed podwójnie punktowanym Rajdem Brazylii.
Rajd Dos Sertoes miał dla Rafała Sonika dwie twarze. Na półmetku wydawało się, że polski rajdowiec wygra w cuglach, bo każdy kolejny odcinek kończył na pierwszym miejscu. Wtedy przyszły jednak problemy techniczne, które nie pozwoliły mu powtórzyć sukcesu z 2010 roku. Mimo to uplasował się na czwartej pozycji i tym samym osiągnął swój główny cel – zapewnił sobie Puchar Świata FIM na jedną rundę przed końcem sezonu.
Po jedynym w swoim rodzaju prologu na stadionie Arena Sertoes w Goianii przyszedł czas na dziewięć dni walki w charakterystycznym, czerwonym pyle brazylijskich bezdroży. Rafał Sonik nie uniknął przygód, które są nieodłączną częścią rajdowego życia. Zmagał się z przewijającym się do tyłu roadbookiem, wjechał w plantację trzciny cukrowej i skakał z prędkością 130 km/h z wysokich pagórków. – Pamiętam, że jak usiadłem kiedyś na belce startowej Wielkiej Krokwii, to poczułem ucisk w żołądku, a tu „wychodziliśmy z progu” szybciej, niż skoczkowie na „mamutach” – opowiadał.
Kapitan Poland National Team szedł jak burza i wygrał pięć kolejnych etapów, mimo że na czwartym rozerwał oponę i 240 km musiał pokonać na kapciu, a potem gołej feldze. Pechowo awaria zdarzyła się na etapie maratońskim, gdzie zabronione jest dokonywanie napraw. Sonik otrzymał trzy godziny kary i stracił szansę na zwycięstwo. Nie skończyły się również problemy z oponami, które okazały się zbyt słabe na tak ostrą jazdę. Sytuacji nie poprawił wypadek podczas jazdy w kurzu za motocyklistą oraz awaria półosi.
Ostatecznie jednak przyszło szczęśliwe zakończenie. Rafał Sonik wbrew wszystkim przeciwnościom dotarł do mety na czwartym miejscu i drugim wśród kierowców walczących o puchar świata. Pozwoliło mu to powiększyć swoją przewagę w klasyfikacji generalnej i jeszcze przed zamykającym sezon Rajdem Faraonów, zapewnić sobie trofeum, które w podobnych okolicznościach wywalczył w 2010 roku.
Przed rozpoczęciem szóstej i ostatniej rundy Pucharu Świata 2013 Rafał Sonik znajdował się w wymarzonej sytuacji. Trofeum miał już zapewnione, więc start na saharyjskich bezdrożach mógł potraktować jako próbę generalną przed zbliżającym się wielkimi krokami Dakarem. Start Yamahą Raptor 700 miał mu także pomóc w podjęciu decyzji, jakim quadem ruszyć na bezdroża Ameryki Południowej.
Kapitan Poland National Team nie musiał walczyć o zwycięstwo, ale jak każdy sportowiec nie zamierzał odpuszczać. Od pierwszych kilometrów stał się tym, który nadawał całej stawce rytm. W sześciodniowych zmaganiach nie zabrakło jednak chwil grozy. Już pierwszego dnia, w krakowianina wjechał motocyklista. – Uderzył w mój bak i prawe, przednie koło. Wysadziło go z motocyklu i zaczął koziołkować. Gdyby uderzył 15 cm w lewo, trafiłby w moją kierownicę i wolę nawet nie myśleć, co by się wtedy z nami stało – relacjonował.
Parę dni później Rafał Sonik musiał zatrzymać się na trasie, żeby udzielić pomocy nieprzytomnemu motocykliście, którego ostatecznie z odcinka specjalnego musiał zabrać helikopter. Swoją mroczną stronę pokazali także mieszkańcy Maroka, którzy ustawiali na drodze przeszkody. Były to kamienie oraz belki ponabijane gwoździami. Najgorsza była jednak linka, rozciągnięta ponad drogą, której krakowianin uniknął, w ostatniej chwili schylając głowę.
Mimo tak wielu niebezpiecznych przygód Sonik od startu do mety jechał pewnie, powiększając stale swoją przewagę nad rywalami. Jazda sprawiała mu wielką przyjemność, co podkreślał na mecie niemal każdego etapu. – Mnóstwo skał, kamieni i trochę jazdy po piachu. Co najważniejsze żadnych przygód, czy problemów. Aż mi się nie chciało kończyć tego odcinka – mówił po jednym z oesów.
Pewne zwycięstwo w Maroku przypieczętowało zwycięstwo „SuperSonika” w całym cyklu Pucharu Świata FIM. Był szampan na mecie, runda honorowa w tumanach kurzu i… spacer na najwyższą wydmę w okolicy. Triumf zwieńczył doskonały sezon i rozpalił nadzieje przed Dakarem.