Z powodu poważnego złamania dwóch kości w stawie kolanowym podczas 5. etapu Rajdu Dakar, Rafał Sonik został wyłączony ze startów na ponad pół roku. Powrócił jednak do ścigania w sierpniowych rajdach Pucharu Świata. Co więcej w Chile, Argentynie i Maroku zameldował się na podium, dzięki czemu, na koniec sezonu został sklasyfikowany na drugim miejscu! Wywalczył również Puchar Świata Wetereanów.
Sezon 2018 był jednym z najtrudniejszych w sportowej karierze Rafała Sonika. W pierwszej części przechodził żmudną rehabilitację i musiał poskromić niespokojnego ducha, który zazwyczaj każe mu przemieszczać się po świecie przez większość roku. Mimo to udało mu się pojechać do Abu Zabi i Kataru, by śledzić dwie pierwsze rundy rywalizacji. Nie było to łatwe doświadczenie. Krakowianin wielokrotnie startował i wygrywał te dwie rundy, więc chęć powrotu do stawki rosła z każdym dniem i tygodniem.
Pierwsze jaskółki rajdowej wiosny „SuperSonika” pojawiły się wczesnym latem, kiedy zdecydował się na pierwszy trening na Pustyni Błędowskiej, a następnie odbył kilkudniową podróż quadem po trasie, którą wyznaczył jego przyjaciel, odpowiedzialny na co dzień za przygotowanie road booka pilot rajdowy Bartłomiej Boba.
Ten test ostatecznie przekonał Rafała Sonika, że chce podjąć wyzwanie i wrócić do ścigania ze światową czołówką. Sześciokrotny zdobywca Pucharu Świata, jak zwykle wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, na powrót wybierając dwa najmocniej obsadzone rajdy w Ameryce Południowej.
Atacama Rally
Coroczne ściganie w Chile było wielkim i niezwykle istotnym testem. Rafał Sonik nie nastawiał się na walkę o podium, czy zwycięstwo. Start był wielką zagadką, bo nikt nie wiedział jak na potężne przeciążenia zareaguje złamana w styczniu noga. Ból był towarzyszem quadowca przez pięć dni zmagań, ale wysoka tolerancja na ten czynnik pozwoliła mu nie tylko ukończyć zmagania, ale zająć w nich trzecie miejsce!
Już start w krótkim prologu okazał się nagrodą za ponad pół roku ciężkich treningów po skomplikowanej kontuzji.
– W styczniu, po operacji ledwo się poruszałem. Nie mogłem nawet siąść o własnych siłach. Mało kto uwierzyłby wtedy, że po tak ciężkim złamaniu wrócę do wyczynowego sportu. Sam nie byłem tego pewny, więc stając dziś na starcie, w pewnym sensie dokonałem czegoś niemożliwego. Mogłem znów „dać z łokcia” i o własnych siłach podnieść się z siedzenia quada, żeby zamortyzować nierówności – mówił szczęśliwy krakowianin.
Po trzech dniach ścigania w zróżnicowanym terenie: w labiryncie głazów i skał oraz na, zdawałoby się, rozciągniętych po horyzont równinach, przyszedł czas na sól Atakamy – potężne, piaszczyste wydmy. To, o co w poprzednich dniach rajdowcy zaledwie zahaczali, na półmetku stało się sednem rywalizacji już do mety.
– W takich miejscach czuję się uprzywilejowany. To niezwykła radość, nie tylko dlatego, że wracam tu po kontuzji i cieszę się każdą minuta jazdy, ale również dlatego, że w takich miejscach możemy poczuć się trochę bardziej „pierwotnie”. Z dala od ekspansywnej cywilizacji, w bezpośrednim kontakcie z nieporuszoną naturą – zachwycał się przed startem Rafał Sonik.
Radość z jazdy była jednym z czynników, który napędzał Sonika każdego dnia. Zwłaszcza, że zmęczeniowy ból w nodze nie odpuszczał. – Trochę się tym razem zmaltretowałem. Ale nie mam na co narzekać! O takim powrocie do ścigania mogłem tylko marzyć – powiedział Rafał Sonik – trzeci na mecie Atacama Rally. Po siedmiu miesiącach przerwy Polak powrócił do rywalizacji w cyklu Pucharu Świata i od razu wywalczył miejsce na podium.
Desafio Ruta 40
Tydzień po zakończeniu Atacama Rally, Rafał Sonik stanął na starcie kolejnego rajdu Pucharu Świata. Tym razem sześciokrotny zdobywca trofeum FIM rozpoczął rywalizację w Desafio Ruta 40.
– Desafio Ruta 40 to jedyny rajd Pucharu Świata, którego jeszcze nigdy nie udało mi się wygrać. W tej edycji będzie trudno tego dokonać, ponieważ zdaję sobie sprawę, że moja rehabilitacja potrwa jeszcze kilka miesięcy. Chciałbym jednak ponownie powalczyć o „pudło” – powiedział Rafał Sonik i… cel zrealizował.
Tegoroczna edycja argentyńskiego ścigania okazała się arcytrudna. Pierwszy etap zmaltretował wszystkich uczestników i zmusił do wycofania się kilku z nich. Kolejne dni okazały się równie wyczerpujące. Zmęczenie powodowało dekoncentrację, a co za tym idzie kraksy i błędy nawigacyjne. Rafał Sonik tak wspominał drugi odcinek specjalny: – Dość powiedzieć, że przez ponad 100 km w drugiej części oesu, jechaliśmy na jedynce lub dwójce. Nie było choćby dziesięciu metrów, na których człowiek mógłby odetchnąć. Cały czas w pełnym napięciu, mobilizacji i koncentracji. Kiedy popatrzyłem na roadbook i zrozumiałem, że bardziej przyjazny fragment trasy czeka mnie dopiero za 70 km, musiałem zacząć na siebie krzyczeć. Żeby przetrwać. Motywowałem się, jak mogłem, ale kiedy na biwaku zeszła adrenalina, nie mogłem się ruszać. O wejściu na schody nie byłoby mowy.
– Trzeba przyznać, że Desafio Ruta 40 była w tym roku wyjątkowo wyniszczająca. Jej trudów nie przetrzymał atletycznie zbudowany Gaston Gonzalez, czy znający te trasy, jak własną kieszeń Jeremias Gonzalez Ferioli i Pablo Copetti. Aleksander Maksimow, którego z Atacama Rally wyeliminował wypadek, cudem wyszedł z kolejnej kraksy. Myślę, że wszyscy będziemy czuć tę pustynię w kościach jeszcze przez kilkanaście dni – powiedział krakowianin.
Na mecie w San Juan przyszedł czas na świętowanie kolejnego podium i podsumowanie. – Jadąc do Ameryki Południowej nie miałem pojęcia na co mnie stać. Nie byłem nawet pewien, czy po Rajdzie Chile będę w stanie rywalizować w Argentynie. Chciałem sprawdzić swoje możliwości, spróbować swoich sił z najszybszymi zawodnikami świata, ale ponad wszystko chciałem uniknąć odnowienia się urazu. Liczyłem, że uda mi się uplasować w okolicach czwartego miejsca. Tymczasem dwa razy wskoczyłem na podium, zebrałem cenne punkty w Pucharze Świata i zostałem liderem Pucharu Świata weteranów. Razem z zespołem osiągnęliśmy więcej niż oczekiwaliśmy, więc z optymizmem podchodzimy do kolejnych planów startowych – zakończył Rafał Sonik.
Rajd Maroka
Rafał Sonik meldował się na podium Pucharu Świata w każdym sezonie, w którym rywalizował o trofeum, poczynając od 2010 roku. W 2018, mimo poważnej kontuzji zapracował na to, by powtórzyć wynik z ubiegłego roku i sięgnąć po srebrny medal cyklu. Jedyny warunek, jaki musiał spełnić, to stanąć na podium saharyjskich zmagań. Podobny wynik był mu potrzebny, by utrzymać pierwsze miejsce wśród weteranów (łączna klasyfikacja quadowców i motocyklistów). Plan udało się zrealizować w stu procentach, bo Polak zajął w Rajdzie Maroka drugie miejsce.
– Jeszcze kilkanaście tygodni temu nie miałem pojęcia, czy będę mógł w tym roku wrócić do ścigania, a tymczasem dwa świetne wyniki w Chile i Argentynie dają mi szansę na przywiezienie z Maroka nawet dwóch medali – mówił przed odlotem z Krakowa quadowiec.
Walka o osiągnięcie celu nie była jednak łatwa, a już pierwszego dnia Sonik, szansę na doskonały wynik mogła pogrzebać stłuczka z innym quadowcem i… złamany wahacz. – Zupełnie bezmyślny zawodnik wjechał z boku w moje przednie koła. Wydawało się, że nie spowodował większych uszkodzeń, ale po kolejnych 40 kilometrach, przeciążeń nie wytrzymał sworzeń wahacza w prawym przednim kole. Dokładnie tam, gdzie zostałem trafiony – mówił wzburzony.
Sonik próbował naprawić awarię, spinając połamane części na trytytkach, ale niestety po przejechaniu 300 m prowizoryczna konstrukcja się rozpadła. – Niestety to jedna z tych awarii, których nie da się naprawić samodzielnie na odcinku specjalnym, bez specjalistycznych narzędzi. Musiałem czekać na serwis, który na szczęście poradził sobie z usterką i mogłem kontynuować jazdę. Oczywiście musiałem liczyć się z potężną karą czasową za nieukończenie etapu, ale przynajmniej mogłem kontynuować rywalizację – przyznał quadowiec.
To oczywiście nie był koniec przygód. Na trasie trzeciego etapu Rafał Sonik musiał ponownie naprawiać quad na odcinku specjalnym, ale tym razem sam wybrnął z kłopotów i ukończyć odcinek specjalny. Kolejnego dnia ostatecznie potwierdził swój powrót do formy, wygrywając swój pierwszy etap od czasu dakarowej kontuzji.
– Zazwyczaj pierwszy etap Abu Dhabi Desert Challenge oznaczał dla mnie pierwszy dzień walki o medale. Tym razem patrzyłem z boku, poruszając się o kulach i mając spore problemy żeby samodzielnie pokonać kilka stopni schodów. Doskonale pamiętam tamto uczucie i tym większą satysfakcję mam teraz, kiedy po trudnej i żmudnej rehabilitacji, miesiącach niepewności i ciężkich treningów stanąłem na podium wszystkich trzech rajdów, w których wystartowałem. Wywalczyłem trzecie srebro i siódmy Puchar Świata. To tylko dowód na to, że nigdy nie wolno przestawać marzyć – podsumował tegoroczny cykl.