Rajd Dakar 2016


– W tym roku z łowcy zmieniłem się w zwierzynę – mówił przed startem Rajdu Dakar Rafał Sonik, świadomy, że zgodnie z zasadą „bij mistrza”, wszyscy rywale od startu będą chcieli udowodnić swoją wyższość nad zeszłorocznym triumfatorem. Dlatego zawodnik Orlen Team rozpoczął ściganie spokojnie, planując atak na wyższe pozycje na etapach boliwijskich. Niestety w realizacji planu przeszkodziła mu awaria…

38. edycja Rajdu Dakar rozpoczęła się dość pechowo. Zjawisko pogodowe El Nino, które dotknęło zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej nie pozostało bez wpływu na wschodnią część kontynentu. Ulewne deszcze, rwące rzeki oraz burze ze śniegiem i gradem spowodowały, że zawodnicy przejechali zaledwie 80 procent zaplanowanej trasy. Po krótkim prologu, pierwszy etap został odwołany i dopiero w poniedziałek 4 stycznia zaczęła się prawdziwa rywalizacja.

Już dwa dni później zaplanowano pierwszy z etapów maratońskich. Do tego czasu Rafał Sonik jechał spokojnie i czujnie, pozwalając się wyszumieć rywalom. Przyjeżdżał w pierwszej dziesiątce i utrzymywał niewielką stratę do lidera.

Pierwszego dnia maratonu w quadzie Sonika doszło do drobnego rozszczelnienia pod deklem od skrzyni biegów i zaczął uciekać mu olej. Telefoniczna konsultacja z mechanikiem pozwalała wierzyć, że przy odpowiedniej dozie ostrożności, kolejnego dnia Polak dotrze do mety. Tak się jednak nie stało. Na trasie 5. etapu silnik zużył cały olej. Wybuchł i odmówił posłuszeństwa. Jeden z quadowców podholował ubiegłorocznego zwycięzcę do miejscowości San Vincente, a stamtąd, na pace samochodu z miejscowej kompanii srebra, quad dotarł do biwaku w Uyuni. Tym samym Dakar skończył się dla krakowianina w momencie, kiedy notował trzeci czas przejazdu i wyraźnie przesuwał się w klasyfikacji zmagań.

Tego dnia w z walki odpadli również wielcy rywale Rafała Sonika: Mohammed Abu-Issa i Marcelo Medeiros, a dzień później również Ignacio Casale. Na mecie w Rosario najlepsi okazali się, powracający po latach nieobecności bracia Marcos i Alejandro Patronelli.

– Przez cztery ostatnie lata nie przydarzyła mi się żadna istotna awaria, która wyeliminowałaby mnie z jakiegokolwiek rajdu. Zdobyłem trzy Pucharu Świata, a w Dakarze byłem czwarty, trzeci, drugi i pierwszy. Chyba po prostu wyczerpałem limit szczęścia. Zostałem jednak na rajdzie, obserwowałem rywali oraz wydarzenia na trasie. Teraz jestem jeszcze bardziej pewny, niż przed startem tej edycji rajdu, że w przyszłości przywiozę jeszcze do Polski Statuetkę Beduina – podsumował quadowiec.